Data dodania: 2013-08-12
Tagi:
koszalin
Jedliński
PO
Gawłowski
Krótkie streszczenie artykułu:
Lato w pełni. Cała Polska jest na urlopach. Cała? Nie! Jeden, jedyny człowiek porzuca swój wypoczynek na rzecz "bezpartyjnych" obowiązków.
Kategoria:
Wiadomości
Treść:
- Stasiu! Podejdź do mnie – powiedziała surowo nauczycielka.Pyzaty chłopiec niechętnie podniósł się z ławki po czym podszedł do biurka.- Ile razy mam ci powtarzać żebyś sam pisał swoje wypracowania?!- Ale to ja sam napisałem proszę pani – powiedział z pewnością siebie chłopiec.- Stasiu, nie kłam - pouczyła go nauczycielka. - Przecież umiem czytać i widzę, że przepisałeś słowo w słowo to co w podręczniku. Oj, Stasiu, Stasiu... Nie wolno oszukiwać. Pisać trzeba samemu. Jak to będzie wyglądało, gdy w przyszłości będziesz musiał napisać jakąś ważną pracę, a okaże się że wszystko zerżnąłeś z innych książek. Wstyd! Tak nic w życiu nie osiągniesz.- Założymy się? - warknął buńczucznie małolat, denerwując tym samym nauczycielkę- Siadaj! Pała!!!...
Usłyszawszy te słowa Wiceminister otworzył oczy. Nie lubił tych snów z czasów szkolnych, gdy wszyscy mu mówili, że nie można iść na skróty. On szedł i proszę gdzie doszedł... Do sali kinowej. Do sali, w której już za kilkanaście minut pojawi się Szef Wszystkich Szefów – Wielki Don. I on, doktor, go przywita. Rozejrzał się dookoła zaspanymi oczami. Z miejsca gdzie siedział, wszystko wyglądało na gotowe. Błękitne baloniki nadmuchane i rozłożone na fotelach, mównica ustawiona i oświetlona. Nawet Młodzi Darmozjadzi kończyli już ćwiczyć dygnięcia i miny pełne podziwu i zachwytu. „Dobrze" - pomyślał, a jego dobrego humoru nie popsuły nawet słyszalne z dworu okrzyki „złodzieje" i „oszuści". „Tą grupką na zewnątrz zajmą się BORowiki, ja nie będę sobie motłochem rąk brudził" - powiedział do siebie w myślach. Martwił się tylko o to, czy jego bezpartyjny podwładny zdąży z urlopu.
Tymczasem wysoko ponad chmurami samolot z raju wracał do kraju. W klasie Super Luksus Biznes siedział ON – Prezydent. Nerwowo zerkał na zegarek, zastanawiając się, czy uda mu się dotrzeć na czas do swojego miasta. Nie po to zostawił basen i darmowe drinki z palemkami, żeby spóźnić się na wizytę tak ważnego gościa. „I właśnie dlatego powinno być lotnisko. Gadają, że nikt nie będzie latał. Ja będę latał!" - powtarzał w myślach jak mantrę, utwierdzając się tym samym w słuszności swoich dalekosiężnych planów. „ A tak? Trzeba kombinować..."- Proszę Pana – zaczepiła go stewardessa. - Jesteśmy nad Koszalinem.- Najwyższa pora – warknął zakładając plecak i gogle ochronne. - Otwierajcie!Nagle do samolotu buchnęło zimne jak lód powietrze, a przeraźliwy hasał silników wzbudził lęk u pozostałych pasażerów. Lecz nie u niego. Władca spokojnie podszedł do krawędzi. Jego oczom ukazał się bezkres nieba.- Za Partię!!! Za Donka!!! Za moją drugą kadencjęęęęęęę!!! - i skoczył.
Spadał bardzo szybko, nic dziwnego śpieszyło mu się. Klapy marynarki łopotały na wietrze niczym chorągiewki w czasie wichury. „Felix Baumgartner niech się ode mnie uczy" - pomyślał, jak zwykle skromnie. Ziemia przybliżała się coraz szybciej, a elementy miasta w dole robiły się coraz wyraźniejsze. Wszystko to przypomniało, że czas otworzyć spadochron. Teraz już leciał powoli. Mógł spojrzeć na Koszalin z pozycji, którą doskonale zna na co dzień, czyli z góry. Stąd nie widać bezrobocia, dziurawych dróg, zaśmieconych chodników, nieudanych inwestycji i marudzących mieszkańców. Zresztą z okna jego gabinetu też tego nie widać. Upajał się tą chwilą zapominając o goniącym go czasie.
Tymczasem na ziemi Wiceminister z tytułem doktora wyszedł przed kino. Spojrzał na drugą stronę ulicy. Protestujący nie cichli, a co gorsza przybywało transparentów okazujących niezadowolenie z działań oczekiwanego gościa. To i nieobecność Prezydenta dręczyły go coraz bardziej.Nagle ktoś z tłumu krzyknął:- Patrzcie do góry!!!Wszyscy zadarli głowy. Tajemniczy cień przemknął błyskawicznie po ulicy. Protestujący wpadli w popłoch, niczym opryszki na widok peleryny Batmana. Porzucili swoje transparenty i rozbiegli się po bocznych uliczkach. Został tylko jeden, Kickbokser (ale to już inna historia).- Co do kur... - powiedział Wiceminister z tytułem doktora.Ale to nie był kur, ani żaden inny drób. To nawet nie był nietoperz. To był On – Prezydent. Majestatycznie wylądował na środku ulicy, na wprost zbliżającej się kawalkady rządowych limuzyn. Płynnym ruchem zgarnął spadochron i odrzucił go na bok.- Widzisz, zdążyłem! - krzyknął w połowie drogi do Wiceministra z tytułem doktora. - Wisisz mi stówę.- Po co tak się spieszyłeś? Przecież jesteś bezpartyjny. - zażartował adresat okrzyku, po czym obaj wybuchli gromkim śmiechem.
W tym samym momencie pod kino podjechały samochody, Jako pierwsze wyskoczyły BORowiki, którzy z miejsca spacyfikowali ostatniego protestującego (ale to już inna historia). Wielki Don wysiadł z limuzyny i w otoczeniu swojej świty podszedł do dwóch bohaterów naszej opowieści.- Niezłe show pan nam tu zaserwował – zagaił Prezydenta na przywitanie. - Z poważniejszą opozycją też tak sobie tu radzicie?- Nie, w resztę walę krzesłami – odparł pół żartem, pół serio, dumny, że to właśnie od niego zaczął rozmowę Don.- Pan go nie słucha – wtrącił się zazdrosny o kolejność przywitania Wiceminister z tytułem doktora – Nie dość, że jest bezpartyjny, to jeszcze na urlopie.- Nie, nie – zaprotestował Prezydent – Już PO.
Opcje dodatkowe
Artykuł sponsorowany:
Standardowy artykuł
Show on front page:
Pokazuj artykuł sponsorowany na stronie głównej
Display in:
Otwórz w tej samej karcie
Dołącz zdjęcia
Zdjęcia:
Powiązane artykuły
Artykuły:
Za drzwiami gabinetu ...
Za drzwiami gabinetu II: Dreamliner
więcej »