Data dodania: 2013-10-14
Tagi:
Teraz Koszalin
agnieszka dybza-zienowicz koszalin
Krótkie streszczenie artykułu:
14 października to bardzo ważny dzień we wszystkich polskich szkołach. Tego dnia obchodzony jest Dzień Edukacji Narodowej. Nie Dzień Nauczyciela (ta nazwa święta funkcjonowała do 1982 r.), ale właśnie Edukacji Narodowej, a więc de facto święto wszystkich, którzy z edukacja mają cokolwiek wspólnego.
Kategoria:
Teraz Koszalin
Treść:
Dużo mówi się o tym, że praca z dziećmi i młodzieżą jest trudna, coraz trudniejsza, bo i dzieciaki są z roku na rok trudniejsze. Ba! Od lat popularne jest nawet powiedzonko-przekleństwo "obyś cudze dzieci uczył". Na szczęście są jednak w oświacie ludzie, dla których praca w szkole to sama przyjemność, takich, którzy do pracy chodzą z uśmiechem na ustach i którym podopieczni ten uśmiech odwzajemniają. Poznajcie jedną z takich osób. Nie irytuj, lepiej przytul Rozmowa z Agnieszką Dybzą-Zienowicz, pedagogiem w Gimnazjum nr 7, nauczycielką fotografii, wiedzy o społeczeństwie i wychowania do życia w rodzinie, jedną z laureatek tegorocznej nagrody prezydenta Koszalina Jak zaczyna się pani dzień w pracy? - Uśmiechem i ponad 300 razy wypowiedzianym dzień dobry. I tyleż samo razy usłyszanym. Taką mam zasadę: idąc rano do gabinetu uśmiecham się do każdego napotkanego ucznia i mówię mu dzień dobry. Fajnie, że każdy z nich uśmiech odwzajemnia i odpowiada. I tak codziennie? Nawet w paskudny zimowy poniedziałek? - Oczywiście. Przecież nie przychodzę do pracy za karę. To, że pracuję z młodzieżą, to mój świadomy wybór, bardzo te dzieciaki lubię, cenię i szanuję, nie widzę więc powodu, dla którego miałabym rozpoczynać dzień skwaszona i nie w sosie. Kiedy zdecydowała pani, że będzie pracować z młodymi ludźmi? - Jako nastolatka trafiłam do stowarzyszenia Młodzi Młodym, które zajmowało się pomaganiem tak zwanej młodzieży z problemami. Należałam tam do grupy liderów, później podjęłam pracę. Bardzo szybko pokochałam możliwość niesienia pomocy ludziom. Co więcej, w stowarzyszeniu trafiłam na grupę osób bardzo aktywnych, zaangażowanych, stale robiących coś ciekawego i wartościowego. To właśnie tam podjęłam decyzję o moich losach zawodowych, tam też poznałam moją najlepszą przyjaciółkę oraz męża. (śmiech) Prosto ze stowarzyszenia trafiła pani do szkoły? - Nie, wcześniej pracowałam między innymi w OHP, gdzie zajmowałam się trudną młodzieżą z całego województwa koszalińskiego. Od lat prowadzę również różnego rodzaju warsztaty i szkolenia dla dzieci, młodzieży i dorosłych, przez dwa lata pracowałam też jako kurator społeczny. W mojej "szczęśliwej Siódemce" pracuję od 2000 roku. Szczęśliwej? - Nawet bardzo! Nigdy nie zapomnę mojej rozmowy kwalifikacyjnej z panią dyrektor. Ledwie zaczęłam mówić, pani dyrektor dotknęła mojej ręki i powiedziała, że mnie przyjmuje - byłam przekonana, że żartuje, ale nie. Dyrektorka, która wcześniej oczywiście zapoznała się z moimi dokumentami, miała niezachwianą pewność, że to właśnie mnie ta szkoła potrzebuje. Był tylko jeden problem, o którym nie wiedziała, jak mi powiedzieć: musiałam sama sobie urządzić swój gabinet. No i tym razem to ja ją zaskoczyłam, okazując dziką wręcz radość, że mogę mieć "u siebie" dokładnie tak, jak chcę. (śmiech) Pamiętam, że popołudniami malowałam meble na zielono, a panie sprzątające z niedowierzaniem kręciły głowami: "Pedagożka i sama meble maluje". No i dalej było już tylko lepiej - ta szkoła jest wspaniała nie tylko ze względu na dyrekcję i kadrę, ale przede wszystkim dzieci, które się w niej uczą. A tyle się mówi, że gimnazjaliści to najtrudniejsza młodzież, tyle się słyszy o czasem wręcz niebezpiecznych pomysłach dzieciaków w tym wieku i ich absolutnym braku szacunku i jakichkolwiek autorytetów.- Hmmmm...no mówi się, fakt. Tyle, że o "mojej" młodzieży absolutnie nie mogę tak powiedzieć. To są wspaniali, mądrzy, otwarci i ciepli młodzi ludzie, którzy zmagają się ze swoimi problemami, jak potrafią. A nie mają łatwego życia, szczerze mówiąc bardzo się cieszę, że ja w tym wieku byłam w zupełnie innych czasach. Dziś młodzież żyje pod nieustanną presją: muszą być najmądrzejsi, najzdolniejsi, najlepsi. A do tego na każdym kroku otacza ich przemoc i agresja. Ech, długo by jeszcze można wymieniać. Dlatego staram się, jak mogę, zarażać ich optymizmem, nadzieją, dobrocią, ale przede wszystkim - wiarą w siebie. Przekonuję ich, by stawiali przed sobą cele i konsekwentnie do nich dążyli. By wierzyli w marzenia. I to jest pani sposób na sukces? - To, ale też absolutna szczerość i rozmowa. Traktuję moich uczniów jak równych sobie i oni to doceniają. Nie okłamuję ich, niczego nie udaję, udowadniam natomiast, że zarówno mnie, jak i pozostałym dorosłym w szkole mogą zaufać i podzielić się z nami każdą sprawą. Procentuje to tym, że codziennie przed naszym gabinetem (w szkole jest pedagog i psycholog, dop. red.) ustawiają się dosłownie kolejki młodych ludzi. Jedni przychodzą po pomoc z naprawdę ogromnymi problemami, inni - pochwalić się swoimi sukcesami, a jeszcze inni - po prostu pogadać, pobyć z drugim człowiekiem, a czasem się przytulić. Często bywa i tak, że zostaję w szkole po godzinach. No bo jak mam powiedzieć dziecku, które akurat mnie potrzebuje, że dyżur już mi się skończył? Czyli bywają i trudne momenty? - Owszem, ale nie chciałabym o nich mówić. To są zwykle bardzo intymne i trudne dla młodzieży sprawy, często związane z niską samooceną, brakiem akceptacji, ale również poważnymi problemami w domu. Dość powiedzieć, że coraz częściej zdarzają się dzieciaki z myślami samobójczymi. I to jest przerażające. Najbardziej niezwykła chwila w pani pracy? - Lekcja WDŻwR dwa lata temu. Czytaliśmy wtedy opowiadanie Nie irytuj, lepiej przytul - opowieść o pewnym emerytowanym sędzi, który pewnego dnia wyszedł na ulice i zaczął przytulać napotkanych, a zdenerwowanych ludzi. Dzieciaki były tak zachwycone i poruszone tą historią, że same zapragnęły wyjść na ulicę i przytulać przechodniów. Zaczęliśmy od pani dyrektor, która przyjęła to niezwykle ciepło, a później pozwoliła nam na dwie godziny wyjść ze szkoły i wprowadzić plan w życie. Proszę sobie wyobrazić, że te dzieciaki każdą napotkaną osobę witały słowami: "Dzień dobry, czy mogę panią/pana przytulić?". I wie pani, co jest najlepsze? NIKT im nie odmówił. Ludzie starsi niejednokrotnie płakali ze wzruszenia, bo nagle uświadamiali sobie, że od na przykład pięciu lat nikt ich nie przytulał. A ja przez cały ten czas zastanawiałam się, jakbym zareagowała, gdyby to mnie banda młodych ludzi chciała przytulać na ulicy ... Rozmawiała: Agnieszka Gontar
Opcje dodatkowe
Artykuł sponsorowany:
Standardowy artykuł
Show on front page:
Nie pokazuj artykułu na stronie głównej
Display in:
Otwórz w tej samej karcie
Dołącz zdjęcia
Zdjęcia:
więcej »